Po raz pierwszy od wielu lat potrafię spojrzeć w przyszłość
Alkohol to największy lichwiarz na świecie: obdarza dobrym nastrojem,
pomaga w stresie, pozwala przeżyć ciężkie doświadczenia życiowe. Z wolna
staje się dobrym kolegą, wkrada się w łaski. Z czasem staje się
najważniejszym kolegą, innych odsuwając na boczny tor. Jak już wie, że
stał się ważny, że zyskał pełne zaufanie, wystawia rachunek. Rachunek
straszny. Żąda, aby być jedyną treścią życia, aby wszystko, co kołacze
się w głowie było z nim związane. Każe przewartościować pojęcia: praca? -
tak, przecież za coś trzeba pić. Rodzina? - przeszkadza tylko w
intymnych schadzkach z alkoholem.
Alkohol to największy lichwiarz na świecie: obdarza dobrym nastrojem,
pomaga w stresie, pozwala przeżyć ciężkie doświadczenia życiowe. Z wolna
staje się dobrym kolegą, wkrada się w łaski. Z czasem staje się
najważniejszym kolegą, innych odsuwając na boczny tor. Jak już wie, że
stał się ważny, że zyskał pełne zaufanie, wystawia rachunek. Rachunek
straszny. Żąda, aby być jedyną treścią życia, aby wszystko, co kołacze
się w głowie było z nim związane. Każe przewartościować pojęcia: praca? -
tak, przecież za coś trzeba pić. Rodzina? - przeszkadza tylko w
intymnych schadzkach z alkoholem. Tak było ze mną przez długie lata. Nie
dawałem mu się do końca, nie pozwalałem, aby zniszczył mnie
doszczętnie. Próbowałem walczyć: najpierw sam - z coraz gorszym
skutkiem, potem w przychodni. A on, gdy już myślałem, że wychodzę na
prostą dopadał mnie znienacka i znęcał się bezlitośnie. Całe dnie
leżałem nieprzytomny w barłogu, które kiedyś było łóżkiem, budziłem się
tylko, aby sięgnąć po kolejny łyk, gdy stężenie alkoholu malało. Całe
dnie nie jadłem, bo łaknienie było również pijane. A potem przychodził
strach. Wychodzenie z ciągu to straszne cierpienie. Aby je oddalić w
czasie mówiłem sobie, że jeszcze tylko jeden dzień picia, a od jutra
trzeźwieję... Ale następnego dnia strach był jeszcze większy, zatem
znowu oddalałem w czasie tortury dochodzenia do trzeźwości. Ciągi
stawały się coraz dłuższe, trzeźwienia coraz bardziej bolesne. Obok bólu
fizycznego pojawiały się zmory, myśli samobójcze, silne poczucie
beznadziei i samotności. Podobno każdy musi osiągnąć swoje dno, aby móc
spróbować odbić się od niego. Przyszedł czas i na mnie. Ostatni ciąg
trwał blisko dwa tygodnie. Żona z dziećmi wyjechała - były wakacje -
zostałem sam. Zostawiła mi pieniądze na życie - jako bezrobotny
powinienem szczególnie je szanować. Tak się nie stało. Kupiłem alkohol
na bazarze, bo taniej. Przepiłem pieniądze na życie, przepiłem pieniądze
na remont. I wtedy, kiedy już myślałem, że moje życie dobiega końca, bo
jak długo można żyć będąc zaszczutym przez samego siebie, wtedy
dowiedziałem się o Gabinecie Biostymulacji, gdzie takich jak ja -
gasnących - przywraca do życia Pan Wojciech Górecki.
Z początku nie
mogłem uwierzyć, że metoda może być tak skuteczna i dająca rezultaty już
po pierwszym spotkaniu, dlatego szedłem na nie z mieszanymi uczuciami:
niedowierzania i nadziei, bo zdawałem sobie sprawę, że to może być
ostatnia deska ratunku.
Klimat, który tworzy Pan Wojciech Górecki,
jest trudny do opisania; w pokoju urządzonym w tonacji ciemnozielonej
panuje półmrok, ale jest to półmrok przyjazny, ciepły, ma się wrażenie,
że z każdego kąta wyzierają wesołe, mądre i pełne ciepła oczy dobrych
duszków.
Pierwsze spotkanie wywarło na mnie ogromne wrażenie.
Niespodziewanie spłynęła na mnie, zdawałoby się, oczywista, prosta i
jasna myśl: przecież alkohol to jest zwykła trucizna, która niszczy
człowieka, zabija i ciało i duszę. Jakie to proste! Dlaczego przez te
lata sam na to nie wpadłem! Niby wiedziałem, ale jakoś nie do końca,
skoro ta wiedza była bezwartościowa podczas kupowania kolejnej porcji
alkoholu. Kolejne spotkania coraz mocniej sadowiły mnie w nowym dla mnie
świecie...
Nie chcę dociekać, jak Pan Wojciech Górecki dokonuje
cudów, bo dla mnie to co robi to cud. Przestałem myśleć o alkoholu, nie
zajmuje mojej uwagi tak, jakby nie istniał. To miejsce w głowie, w
którym od lat królował alkohol, wypełnia się powoli spokojem, nadzieją i
pogodą ducha. Po raz pierwszy od wielu lat potrafię spojrzeć w
przyszłość i nie widzę tam cuchnącej, mrocznej, zimnej ściany, widzę
natomiast bezkresny, pogodny i słoneczny świat - on czeka na mnie.
Dziękuję Panie Wojciechu.
Sławomir G.
Warszawa, 25.09.2003 r.